„Krzysiu, nie kop pani, bo się spocisz” jako złośliwe motto bezstresowego wychowania przeszło już do historii. Czym jest to całe liberalne wychowanie i ile szkód, a ile pożytku przynosi dzieciom?
Bardzo często podchodzimy do samego pojęcia bezstresowego wychowania nie tylko z dystansem, ale i z widoczną niechęcią. Powodem są konotacje, wynikające z błędnego zrozumienia problemu. A jest on dość złożony. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że wychowując dziecko bez stresu (jego oraz naszego, rodziców) kształtujemy je na osobę nadmiernie pewną siebie, ze skłonnością do narcyzmu oraz wykazująca dość duży egoizm, by nie powiedzieć egocentryzm. O takim wychowaniu mówimy, że jest niemądre i wynika z lenistwa rodziców.
Dziecko traktowane podmiotowo
Tymczasem jak uważa dr Benjamin Spock wychowanie bezstresowe oznacza po prostu uznanie podmiotowości dziecka. Jest ono wartością samą w sobie i jednostką w pewnych względach całkowicie tożsamą. Amerykański pediatra proponuje, aby autorytaryzm zastąpić miłością, nie obawiając się, że okazywanie czułości dzieciom, zepsuje je. Dzięki jego biblii dla rodziców, wielu z nich przestało karmić niemowlęta o wyznaczonych godzinach, poddając się obserwacji prawdziwych potrzeb maleństw i karmiąc je na żądanie. Spock nawoływał do traktowania dzieci jak partnerów, oczywiście z uwzględnieniem ich życiowego (nie)doświadczenia.
Aby przyjąć takie metody wychowawcze, trzeba być jednak samemu... dorosłym. Bardzo często zdarza się bowiem, że (zwłaszcza) młodzi rodzice biorą swój chłód emocjonalny za podstawę wychowania bezstresowego. Nie przejmują się zanadto płaczem małego dziecka, jego humorami, nie pomagają w trudnej sztuce komunikacji z ludźmi, stawiając na samodzielność i mądrość dziecka. Ale z tymi zdolnościami nie przychodzi się przecież na świat!
Być blisko, ale obok
Być obok, najbliżej, ale na tyle, na ile jest to potrzebne na każdym etapie życia dziecka – oto dobra recepta. Nadopiekuńczy rodzice wiele tracą, nie pozwalając na najmniejszą niezależność dziecka, podobnie jak rodzice udzielający zbyt dużej swobody. Trzeba mieć wyczucie oraz wyznaczać zasady. Dziecko zaopiekowane, znające reguły obowiązujące w domu, czuje się bezpieczne. Gdy nie ma żadnych granic, znika poczucie bezpieczeństwa, a pojawia się strach. Mali ludzie nie są przygotowani do życia i trzeba je im pokazać. Nie wykonywać za nich czynności, ale służyć poradą, a w razie porażki okazać zrozumienie i troskę, wesprzeć.
Tyle wolności, ile odpowiedzialności
Mój przyjaciel wyznaje zasadę złotego środka, czyli zdrowego umiaru we wszystkim i unikania skrajności. Twierdzi, że nie jest dobry ani zbytni radykalizm ani zbytnia wolność. Podpiera się powiedzeniem „tyle wolności, ile odpowiedzialności”, bo przecież to nie wiek decyduje o dorosłości, ale stopień wykazywanej samodzielności i odpowiedzialności za siebie, swoje obowiązki, a z biegiem czasu także za innych. Tak więc trzeba młodego człowieka obdarzyć kredytem zaufania i pozwolić mu spróbować czasem czegoś, co do czego nie mamy pewności, czy sobie poradzi. A od tego jak tę szansę wykorzysta, zależy, ile sobie zdobędzie przestrzeni w przyszłości.
Magda Wieteska